czwartek, 8 grudnia 2016

I.3

-Magda, Robert, a co wy tu robicie?- spytałam zupełnie zaskoczona, widząc moją bratanicę i mojego bratanka.
-Ciocia, błagam, porozmawiajmy- powiedziała Magda. Nie mogłam się nie zgodzić, w końcu dzieciaki niczemu nie zawiniły, a poza tym Magda była moją chrześnicą.
-To chodźmy na ławkę. Mieszko, zaraz wrócę- uprzedziłam kolegę i ruszyliśmy w stronę wielkiego klonowego drzewa. Usiedliśmy całą trójką. Ja znajdowałam się po środku, z mojej lewej siedziała Magda, a z prawej siedział Robert.
-Ciocia, to chodzi o tatę, ty musisz mu pomóc. Słyszałam wczoraj rozmowę mamy z dziadkami. Ty jesteś jedyną osobą, która na dziewięćdziesiąt procent może być dawcą. Błagam cię, pomóż naszemu tacie- powiedziała moja chrześnica.
-Dzieciaki, ale ja nie mogę mu pomóc, przykro mi- wstałam i ruszyłam w stronę komendy.
-Ciocia, ale dlaczego nie możesz?- zapytał Tomek i się zwróciłam w ich stronę.
-Kiedyś mnie zrozumiecie- odparłam, a następnie przytuliłam ich na pożegnanie. Na komendę wróciłam przybita. Akurat nikogo nie było w biurze, więc pozwoliłam sobie na kilka łez. Niestety na moje nieszczęście wpadł Mikołaj, który postanowił przyjść po kilka rzeczy.
-Karolina, ty płaczesz?- zapytał mnie, a ja tylko się przekręciłam tyłem do niego. On nie dał za wygraną i po chwili kucał przede mną.
-Co się dzieje?- zapytał, patrząc mi prosto w oczy.
-Nic się nie dzieje, a co się ma dziać.
-Przecież widzę, stało się coś.
-Mikołaj, błagam, nie naciskaj na mnie- odwróciłam wzrok w stronę okna, próbując powstrzymać kolejne łzy. Byłam w pracy i nie chciałam o tym myśleć, za to chciałam się czymś zająć. Jednak Mikołaj postanowił nie odpuszczać.
-Przecież widać ewidentnie, że coś się dzieje. Opowiadaj- nie wiem czemu, ale Mikołaj zadziałał ma mnie tak, że mu uległam i opowiedziałam prawie o wszystkim. Prawie, bo nie powiedziałam, dlaczego nie chcę zostać dawcą. Ufałam mu, ale nie na tyle, żeby opowiadać, co się stało, że jestem skłócona z Adamem.
-Karolina, ale to twój brat. Moim zdaniem powinnaś mu pomóc.
-Masz rodzeństwo?- zapytałam, spoglądając na Mikołaja.
-Miałem i nawet nie wiesz, ile bym dał, aby mój brat żył- odparł, kompletnie mnie zaskakując. Zupełnie nie spodziewałam się takiej odpowiedzi.
-Tylko nawet nie wiesz, co on zrobił- powiedziałam i wstałam z krzesła. Chciałam jak najszybciej przestać myśleć o tym, dlatego udałam się do bufetu po Mieszka. Niestety go tam nie było. Poszłam więc do dyżurnego z myślą, że tam go znajdę. Niestety nie było go również u Jacka. Wróciłam więc do biura. Mikołaja już na szczęście nie było, ale za to znalazłam Mieszka. Wydałam rozkaz powrotu na miasto. Dziesięć minut później siedziałam już za kierownicą radiowozu. Starałam się skupić na drodze, ale tak naprawdę cały czas myślałam o Adamie. Nie odzywałam się nic do Mieszka. Jego za to chyba zaczęła irytować ta cisza.
-Karolina, co to za dzieciaki były?- spytał. Już miałam ochotę wybuchnąć, ale się powstrzymałam, bo Mieszko tak naprawdę nie był niczemu winny.
-Dzieci mojego brata- odpowiedziałam spokojnie.
-Jak ja ci zazdroszczę rodzeństwa. Mi się zawsze marzyła młodsza siostra, ale mój tata zmarł na białaczkę- zamilkł na chwilę, ale potem kontynuował- Gdyby jego siostra zgodziła się być dawcą, może do tej pory by żył. Potem bardzo tego żałowała.
Ta historia była bardzo podobna do mojej i przybiła mnie jeszcze bardziej, ale starałam się nie pokazywać tego po sobie.
-Przykro mi- rzuciłam jedynie. Czekałam tylko na koniec służby. Wreszcie dobiegła ona końca, a ja mogłam wrócić do swojego mieszkania, gdzie czekał na mnie Wedel. Już od progu przywitał mnie ciepło. Kochałam tego psiaka jak własne dziecko. Przekąsiłam coś i wyszłam z nim na spacer. Jak zwykle spotkałam panią Krysię, którą później zaprosiłam do siebie na herbatę. Posiedziałyśmy, poplotkowałyśmy i o dwudziestej moja sąsiadka wróciła do siebie. Ja udałam się do łazienki. Wzięłam długą, relaksującą kąpiel, a następnie udałam się do łóżka. Po godzinie kręcenia udało mi się zasnąć, ale znowu nie na długo. Kolejną noc miałam koszmar. Tym razem różnił się od tego, co miałam zawsze, ale znowu się obudziłam cała zgrzana. Mój pies jak co noc czuwał przy moim łóżku. Do rana już nie zasnęłam. Dobrze, że miałam wolny poniedziałek. Mogłam sobie nareszcie dobrze odpocząć. W planach miałam spędzenie całego dnia przed telewizorem. Coś mi jednak nie dawało spokoju, ale nie wiedziałam co. Od rana ogarniał mnie dziwny niepokój. Byłam pewna, że coś się dzisiaj wydarzy, ale nie wiedziałam co. Około dziesiątej zadzwonił mój telefon. Był to Mikołaj.
-Karolina, przyjedź do szpitala wojewódzkiego najszybciej jak się da. 
-Stało się coś?- przestraszyłam się.
-Tak jakby. Złamałem nogę. Przyjedziesz po mnie?
-No dobra, będę za jakieś pół godziny, ale co ty właściwie zrobiłeś?
-Lepiej nie wnikaj. Szkoda gadać.
-Gadaj, bo nie przyjadę po ciebie- postanowiłam się z nim podroczyć.
-No bo spadłem z łóżka- odparł, a ja parsknęłam śmiechem.
-Że co? Ale jak to możliwe?
-Błagam, przyjedź po mnie. 
-No już, szykuje się. Daj mi chwilę, bo w piżamie jestem.
-Ok, czekam- Mikołaj się rozłączył, a ja poszłam się szykować. Cały czas gdy myślałam o Mikołaju, chciało mi się śmiać. 
Pół godziny później byłam w szpitalu. Szybko znalazłam Mikołaja. Siedział on na korytarzu. 
-Dziękuję Karolina, że przyjechałaś po mnie.
-Spoko. To żaden problem- odpowiedziałam, śmiejąc się.
-Co cię tak bawi?
-Ty, no bo jak można złamać nogę, spadając z łóżka?
-Nie wnikaj, tylko zabierz mnie stąd, bo zwariuje. 
-Chodź kaleko- zażartowałam. Mikołaj mnie zmroził wzrokiem- No dobra, już nie będę.
-Trzymaj to lepiej- podał mi kopertę, prawdopodobnie z wypisem. Ruszyliśmy w stronę wyjścia. W drzwiach minęliśmy się z jakimś zrozpaczonym małżeństwem, a po chwili usłyszałam swoje imię. Obejrzałam się i ujrzałam małżeństwo, z którym przed chwilą się minęliśmy przed chwilą.
-Mama, tata? Stało się coś?- zapytałam.

***
No i jest kolejne opowiadanie. Nareszcie skończyłam.